niedziela, 28 września 2008

U Playa na urodzinach....


365 dni, tyle przeżyłem w dniu dzisiejszym, wieńczącym urlop państwa. Odświętnie mnie ubrali, muchą przyozdobili, był wyśmienity tort autorstwa pańciuni, no i prezent, który sam sobie przytachałem z samochodu – cudowne łoże do sypialni i nowe ekstra kulki do jedzenia. Fajne miałem te urodziny :)

Patrząc wstecz...

Odwiedziłem:
Jezioro Strzeszyńskie,
Jezioro Rusałka,
Jezioro Góreckie,
Jezioro Dębiec,
Kościan,
Rogalin
Dolsk
Świnoujście,
Niemcy,
Beskid Niski (Daliowa, Barwinek, Rymanów Zdrój, Jaśliska),
Jelenią Górę,
Słowacja,
Czechy,
Szklarska Poręba,
Jakuszyce,
Świeradów Zdrój.



Nauczyłem się:
siusiać i kupkać na zewnątrz,
wskakiwać do wanny, w celach odprawienia rytuału higieny,
chodzić w miarę spokojnie na smyczy,
w ramach buntu, położyć się błogo na trawie,
jeździć na tylnym siedzeniu puntolota,
pływać w akwenach otwartych,
reagować w sposób oczekiwany na komendy siad, waruj, „Playboy'',
przychodzić o poranku do państwa sypialni, pakując się do ich łóżka,
szczekać (!),
aportować (tak prawie),
wylizywać kubeczki po jogurtach,

Zniszczyłem(w domyśle zjadłem):
wygryzłem ściany w przedpokoju,
zgryzłem listwy przypodłogowe z przedpokoju,
stłukłem ramkę z przedpokoju niszcząc jedno z niewielu ulubionych zdjęć pańcia z dzieciństwa,
najpierw stłukłem słonia, a później skosztowałem kawałek jego trąby (skończyło się wizytą w klinice),
przegryzłem kable z obu zasilaczy do laptopów państwa,
pogryzłem kabel antenowy,
wygryzłem próg przy balkonie dwukrotnie,
zniszczyłem walizkę „ z historią”,
przegryzłem kabel od ładowarki do telefonu,
pochłonąłem niezliczoną ilość czasopism i płyt CD(zjadając jednocześnie pudełka, które je skrywały),
rozgryzłem 2 drewniane łopatki kuchenne,
ułatwiłem pańciowi zakup nowych eleganckich butów (dokumentnie zniszczyłem jednego z nich),
zjadłem nóżki umożliwiające stabilne stanie statywu pańcia,
zbiłem wazon,
rozdzieliłem na części pierwsze dwie pary okularów przeciwsłonecznych: jedne pańci, jedna pańcia – by było sprawiedliwie,
zżarłem rączkę od parasola,
zmasakrowałem jedno super łoże (drugie, też nie jest już w najlepszym stanie),
zrujnowałem, obgryzając dokumentnie swoją smycz,
w czasie jednej z zabaw, oberwałem karnisz z zasłonkami,
wchłonąłem dwa słowniki – niemiecko polski, polsko niemiecki,
zabiłem mojego, niestety nie uwiecznionego na żadnym zdjęciu, super lateksowego, ekshibicjonistycznego kuraka,
nadszarpnąłem stan latarki – czołówki,
zjadłem kilka zabawek rodem z IKEA (w tym moja największa przyjaciółka Donatella i Niebieski Słoń – oboje mieli kopie, je też zniszczyłem),
unicestwiłem magnesy lodówkowe,
dałem pańci pretekst do zakupu nowych butów, jej balerinki były moje.


Moi kumple:
najulubieńszy – BZIK – kundel(mieszaniec posokowca), z nim to się dopiero bzikuje, pańciowie sobie rozmawiają, papieroski palą, a my – hulaj duszo...
nowo poznany – HOMER – czarny labrador, mój prawie równolatek – hasamy sobie razem przez łąki,
sąsiedzi – KARMEL i KARAT – beagle, mieszkają piętro niżej – kiedy jest ładnie na zewnątrz szczekamy sobie między szczebelkami balkonów,
weterynarz, który nazywa mnie kumplem.
o kumpelach jeszcze nie piszę, bo jako roczniakowi mi jeszcze nie przystoi, ale ogląda się za mną niejedna (w większości przypadków raczej ta na dwóch nogach, a nie czterech łapach).

Zjadłem:
96 kg karmy,
śmiało ponad 30 kości z preparowanej skóry wołowej (nikt tego nie liczył),
niezliczoną ilość smakołyków – zakąsek





Dorobiłem się:
łoża w salonie i sypialni państwa (choć i tak najchętniej śpię przy drzwiach wejściowych),
kompletu ceramicznych misek,
kompletu misek u obu Dziadków,
kilku ręczników,
dwóch kocyków – ocieplaczy,
szczotki i grzebienia,
swojego szamponu,
smycz, szelki, obroża i kaganiec – to rzecz oczywista, wspominam więc o nich na końcu.

Ach, zapomniałem powiedzieć, by nie czytali tego ci, którzy nie wierzą, że psa można traktować jak członka rodziny, który potrafi zawładnąć całym światem swoich państwa :)

Wszystkiego najlepszego Playuś!

PS.
1.Troszkę mi przykro, że nie uzyskałem jakiś życzeń czy gratulacji, ani od Marcina Melera – redaktora naczelnego gazety o tytule mojego imienia, ani od reprezentanta sieci komórkowej Play – bo i tak na mnie wołają.
2.Tekst z dnia dzisiejszego nie ma być próbą zniechęcania – niby wiele się pamięta, ale bardzo szybko zapomina, wiele wybaczając.

Górki pagórki

Góry Izerskie : w okolicach schroniska Orle




Na Stogu Izerskim







W naszym apartamencie w Willi Echo


Na starym rynku w Jeleniej Górze










piątek, 19 września 2008

Gastronomiczne eskapady

Konsumpcyjnie w gastronomii.

Blee! Nie lubimy kiedy pada – jest wtedy szaro, depresyjnie – głupio, tak jednym słowem, po psiemu stwierdzając. Państwo nie przewidzieli w swoich optymistycznych prognozach takiego scenariusza pogodowego – rankiem, po śniadanku była więc wieka narada – co dziś robimy. Padło na spacer, w okolicę handlową Świnoujścia. Ta, znajduje się blisko granicy, były więc prognozy, że będzie możliwość kupić jakieś rzeczy w większej ilości, w tańszej cenie. Nie daliśmy jednak rady się pozagłębiać w tamtejsze zakamarki, bo zaczęło padać. Pańciuś zarządził - „w tył zwrot”. Nie, nie, w tym momencie nie było już można dyskutować – zebraliśmy się z pańcią grzecznie i do domku. Był lunch, prasówka, filmik i obiadek, po obiadku znów wycieczka do Niemiec, na zakupy za pozostałość Euro(ale pani ma radochę jak idzie na takie zakupki – cieszą ją duperele, typu odplamiacz, kawa w super butelce, rzeczy, których rzekomo nie można kupić w Polsce). Spacer po plaży, leniuchowanie w koszyku.... i tak ku końcowi dnia na powietrzu. Wraz z nim koniec też naszego urlopu nad wielką kałużą.

Pozwolę sobie – bo pańcio powiedział, że mamy już ku temu ogromne predyspozycje – wyrazić swoją opinię na temat tutejszych punktów gastronomicznych i serwowanych przez nie potraw.

1.Smażalnia, pod daszkiem – zielone parasolki z logo smacznego heinekena, czysto schludnie. Smakowaliśmy tam zestaw obiadowy – dorsz, w fenomenalnej panierce (takiej jeszcze nigdzie nie jadłem, nawet pańciunia w swoim królestwie takich nie potrafi wyczarować), frytki własnej roboty i pyszne surówki. To miejsce dostaje ode mnie 6 (w skali od 0 do 6). Jak rybka w Świnoujściu, to tylko tam!
2.Kawiarnia Costa del Soll – o kurcze, tamtejsze ciasto tiramisu, własnej roboty właścicieli i lody – naprawdę miodzik. Daję 6 – uprzejma właścicielka, która chciała nam prawie zanieść ciasto do domu, w geście przeprosin, że nie pomyśleli o opakowaniach „na wynos” dla swoich klientów.
3.Restauracja „Przystań na wydmach” - ustronna knajpka, przyjemny wystrój, wielka uprzejmość dla czworonożnych – obowiązkowo świeża woda w misce. Menu zróżnicowane, ale zamówiona ryba była wysuszona, surówki niedoprawione. Dajemy 4.
4.Cukiernia w Ahlbeck. Narobiłem tam trochę hałasu, ale i tak zasłużyłem na miskę z wodą. Państwo kosztowali ciastka malinowo-jogurtowe i szarlotkę. Było pysznie. 6, absolutnie.
5.Gofrodajnia, na świnoujskiej promenadzie – na króla psiego – pyszne to gofry! 6! Pani raz nawet kupiła mi całego – caluteńki był dla mnie!
6.Karczma Polska – o kurcze, ależ zezłoszczono tam panczitę. Obsługa potraktowała nas jak jakiś odludków, tylko dlatego, że było zimno, a my chcieliśmy zjeść na zewnątrz (bo do środka ze mną państwo wejść nie mogli). No ale, żurek był pyszny, pańciowi aż się uszy trzęsły. Drugie danie też niczego sobie. Dajemy 5!
7.Smażalnia bez nazwy, obok smażalni na 6 – o kurde, żurek, jak nie żurek, gulaszowa też jakoś nie taka, stek przesmażony. Sałatka grecka pani, z kapusty pekińskiej??? No i traktowanie mnie jak kosmitę, nie wspominając już o sąsiadujących z nami Hanysach. Marne 2 im dajemy i przestrzegamy.

I to by było na tyle naszych kulinarnych wojaży. Tych nad wielką kałużą, bo od poniedziałku zaczynamy wojować w drugiej części Polski.

PS. Ciocie, wujkowie, babcie, dziadkowie, koledzy, koleżanki informuję, przypominam, iż 28.09.2008 kończę roczek. Pańcia, dziś na plaży szepnęła mi na uszko, że będzie jakiś tort, może i jakieś prezenty też dla mnie będą? W końcu roczek to ważna sprawa, prawda?













środa, 17 września 2008

rok i miesiąc :>

Wiedziałem, wiedziałem, jak ich podejść – dziś, w środę znów był spacerek na plaży. Pogoda w którymś momencie zaczęła się bardziej określać na pochmurną. Mnie to jednak nie przybijało – byłem ja, tony piachu i wielka kałuża! Jak już wspomniałem podszedłem ich taktycznie i udało się sprowokować do tego by mnie puścili. Hasałem, hasałem i w końcu ja i moje ringo (extra prezent od dziadka Marka) zanurzyliśmy się w kałuży. Pańcia się strasznie marszczyła widząc moje poczynania – czułem, że to się dla mnie dobrze nie skończy! Ech, nie przypuszczałem tylko, że nie skończy się też dobrze dla mojego przyjaciela zabaw ringo. Utopiłem go :( Ale los okazał się dla nas życzliwy – kałuża wyrzuciła je na brzeg i wracając z latarni dopadłem się go i już nie oddam. Dziadku, już będę go pilnował jak oka w głowie – obiecuję! Zmokliśmy jak cholerka, poszliśmy więc do hotelu na sjestę. Ja się przespałem, suszyłem, a państwo wpatrywali się w nowego „Batmana” (no, może raczej pan się wpatrywał, bo pani się przysnęło). Obiadek, piweczko i znów na plażę. Pańciusia dopięła swego i wypożyczyła dla nas taki super ekstra kosz. Słońce wyszło na całego i cała trójka miała cudną zabawę. Pokopałem trochę w piachu z pańcią, pańcio ze mną mewy pogonił, sikłem sobie w piach, pobiegałem, na goferka i w stronę domku, bo już siwe głowy krokiem chwiejnym na dancingi wyruszają. Nie wiem tylko dlaczego moi państwo tak się krzywią jak słyszą o wieczorkach zapoznawczych – ktoś mi może to wytłumaczyć, tak na psi rozum?

PS. Jak to niewiele trzeba by uszczęśliwić kobietę, moją pańcię – wystarczy zjeść z apetytem 4 do 5 miarek karmy dziennie. A jak mnie wtedy chwali!