czwartek, 28 czerwca 2007

Rogalin

Historia

Pierwsze wzmianki o Rogalinie pochodzą z XIII w. W 1592 r. urodził się tu Krzysztof Arciszewski, admirał floty holenderskiej i późniejszy dowódca artylerii koronnej. W 2 poł. XVIII w. wieś przeszła w ręce Kazimierza Raczyńskiego, starosty generalnego Wielkopolski i marszałka koronnego. Latem 1831 w Rogalinie zatrzymał się Adam Mickiewicz. W 1848 roku (podczas Wiosny Ludów) w Rogalinie znajdował się jeden z głównych obozów powstańców, operujących między Stęszewem a Kórnikiem.


W latach 1975-1998 miejscowość położona była w województwie poznańskim.

Pałac w Rogalinie

Barokowo-klasycystyczny pałac, park i wozownia pochodzą z XVIII wieku. W zespole pałacowym znajduje się kościół pw. św. Marcelina - mauzoleum Raczyńskich. W pałacu jest galeria malarstwa mająca w swych zbiorach prace takich artystów jak: Jan Matejko, Jacek Malczewski, Stanisław Wyspiański, Julian Fałat, Olga Boznańska, Leon Wyczółkowski, Aleksander Gierymski, Maurice Chabas, Albert Besnard, Paul Delaroche, Claude Monet, udostępnione dla zwiedzających. Pałac stanowi oddział Muzeum Narodowego w Poznaniu.

Przyroda

Nad brzegiem Warty (w tzw. starorzeczu Warty) rosną dęby rogalińskie (dąbrowa rogalińska) - pomniki przyrody. Jest to największe w Europie skupisko pomnikowych dębów, położone na terenie Rogalińskiego Parku Krajobrazowego. Liczy sobie ok. 2000 dębów, z których najpotężniejsze mają pnie o obwodzie sięgającym 9 m, a wszystkie o obwodzie pow. 2 m są chronione.

Najsłynniejsze z nich to Lech, Czech i Rus o obwodach 9,3 m, 6,7 m i 6,2 m, mające ok. 700 lat (przed badaniami dendrochronologicznymi ich wiek oceniano na blisko 1000 lat).
 










środa, 27 czerwca 2007

W puszczy się wpaszcza...

Tak... w życiu każdego człowieka nadchodzi taki moment by poznać w końcu miejsce, które wybrało się sobie na to, w którym chce się spędzić troszkę więcej czasu niżeli ulotną chwilę.

Zaistniałe wydarzenie miało miejsce 23 czerwca roku pańskiego 2007 :>

Miejsce: ziemie Wielkopolskie.

Ja ma Luba oraz Maurycy postanowiliśmy spenetrować ziemie niegdyś zamieszkiwane przez Lecha, Czecha i Rusa. Do tego też celu w czwartek 21 czerwca 2007 wybraliśmy się do empiku by zakupić odpowiedni do tego celu przewodnik po ziemiach Wielkopolski.

Wybór pierwszej wyprawy – śladami pradawnych Słowian padł na Rogalin.

Rogalin

Wieś leżąca w województwie wielkopolskim, na prawym brzegu Warty, na obszarze Rogalińskiego Parku Krajobrazowego, około 20 km na południe od Poznania, przy trasie nr 431.Obszar ten zadziwia swym spokojem, malowniczością. Piękny krajobraz to nie wszystko, czym może się poszczycić Rogalin. Zwiedzić można wspaniały zespół parkowo - pałacowy Raczyńskich oraz niezwykle ciekawą świątynię.



Sobotni poranek przywitał nas ciepłymi słonecznymi promieniami, które raźnie wdzierały nam się do pokoju i zapraszały do wyruszenia w podróż...

Była godzina 10:30 rano kiedy my już trzymając w garści dwa bilety pks’owe czekaliśmy na naszego busa, który miał nas zawieść do wcześniej wybranego celu.
Podróż, pomimo iż miała trwać około 45 minut w rzeczywistości trwała troszkę dłużej coś około godzinki. Ważne jest jednak to, że dotarliśmy.
Rogalin przywitał nas jednak już nie tak słonecznie jak poranek, gdyż na niebie pojawiły się chmury, które wróżyły zmianę pogody na deszczową.

Godzina około 11:40 Rogalin, na horyzoncie pojawia się dziedziniec pałacu Raczyńskich, a następnie kawiarnia i złota myśl mej lubej...

„A może tak piwko na dobry początek zwiedzania, a czemu by nie”

Pyszne zimny browarek przed południem smakuje wyśmienicie! Szef kuchni poleca J

Czas ruszać w dalszą drogę...

Pierwsze swe kroki zwiedzania rogalińskiej posiadłości skierowaliśmy ku rzymskiej świątyni ale o tym napiszę i pokaże później. Następnie postanowiliśmy zobaczyć sławne dęby rogalińskie z trzema najbardziej znanymi, a mianowicie Lechem, Czechem i Rusem. Ładne miejsce choć troszkę tajemnicze.

Czas ruszać dalej na lody do sławnej cukierni w Puszczykowie, w której jak głosi legenda serwują pyszne lody.

W Rogalinie trudno złapać stopa pomimo ulewnego deszczu, który nas tego dnia jednak zastał dobrze, że tylko chwilę i braku busa.

Spacerkiem do Puszczykowa.

Faktycznie lody są wyśmienite. Polecamy. Te truskawkowe, cytrynowe, gruszkowe zapamiętam ten smak. A może by tak wrócić już nie długo by znów raczyć się ich smakiem, zobaczymy.

Godzina około 18.00 powrót do domku.

To był udany wyjazd.



fot. poranny browarek, pycha




fot. Maciek! on zaatakował moja kanapkę...


fot. Rogalińskie dęby "Lech, Czech i Rus"


fot. Maurycy









fot. Puszczykowo stacja kolejowa

wtorek, 19 czerwca 2007

Spotkani na ulicy...

Dojrzewam tzn. dojrzewa mój sposób patrzenia na świat. To cieszy. Mnie cieszy. Dawniej nie był bym w stanie stanąć na ulicy i zrobić komuś zdjęcie. Poczuć się niczym fotoreporter uwietrzniający ulotne chwile, które chcemy pokazać innym. A teraz. Sami popatrzcie. Czerpię z tego przyjemnośc. Wielką przyjemność. Odkryłem również, że pokazanie innym świata w tonacji czarno-białej pozwala, znacznie więcej powiedzieć niż w kolorach. Nutka tajemniczości kadru ukryta w czarnych i białych tonacjach to coś co polubiłem.







Jarmark, bohito i upalne popołudnie...

Pamiętam....

Pamiętam jak przez mgłę, że kiedyś kiedy byłem mały tzn. młodszy dużo młodszy często bywałem w trójmieście. A dokładnie mam w tej chwili na myśli moment kiedy to rodzice zabrali mnie na Jarmark Dominikański organizowany co roku w Gdańsku na ulicy mni. Długiej. Ilość towaru, kolorów i przeróżnych bibelotów sprawiła, że pamiętam to wydarzenie do dziś. Może niech taki ten jarmark zostanie w mej pamięci kolorowy i wyjątkowy bo od tamtego pamiętnego dnia nie byłem już drugi raz na Jarmarku Dominikańskim choć przyszło mi mieszkać i studiować w trójmieście około sześć lat, a szans było wiele.

Nowości....

W tym roku jednak coś się zmieniło. W sobotę tj. 16 czerwca 2007 udałem się z mą lubą na Jarmark Świętojański organizowany co roku na starym rynku w Poznaniu. Jak za dawnych lat zrobił na mnie duże wrażenie tzn. jarmark. Ponoć nie był tak wielki i obfitujący w ciekawe starocia i tajemnicze rzeczy, które można znaleźć na straganach jak za dawnych lat ale i tak mi się podobał. Mej lubej chyba również gdyż z błyskiem w oku i radością dziecka wybierała drewniane, ręcznie robione nożyki do masła, łyżeczkę do cukru jak również szczypczyki do ogórasów małosolnych, które tak bardzo lubimy z lubą. Sądzicie, że to koniec zdobyczy?:> O tuż nie. Chwil kilka nie minęło kiedy to na horyzoncie pojawił się pan sprzedający wyroby mni. z bambusa. Ha ha ha mej lubej raz jeszcze tego dnia uśmiech zagościł na twarzy, beztroski i tak radosny, że nie jestem w stanie tego opisać. To trzeba zobaczyć. Powodem takowej radosnej chwili były znaleziska zwane podstawkami na stół z bambusa w kolorze ciemnego brązu . Trzeba przyznać, na stole prezentują się wyśmienicie.















Z dedykacją dla mej lubej, gdyż tak ją ta laleczka wzruszyła ....



Bohito...

Obydwoje lubimy siedzieć w jednej knajpce o słodko brzmiącej nazwie Czekolada, gdzie serwują wyśmienitą gorącą czekoladę na różne sposoby. Polecam z całego serca. Tego dnia z powodu panującego ciepła hmm kto by pomyślał J w końcu lato nie długo to kalendarzowe zawita bo to za oknem już od dawna u nas gości raczyliśmy nasze przełyki drinkami. Ma luba wybrała bohito truskawkowe zaś ja bohito melonowe. Pycha do teraz nie mogę zdecydować bardziej trafia do mnie. Nie ma to tamto bohito jest pyszne!! I już!!

Po domowemu...

Domowe bohito truskawkowe nie smakuje już tak dobrze jak to w Czekoladzie, ale i tak jest ok. Daje po głowie, a i dla podniebienia jest całkiem przyjemne, a to najważniejsze. Miłego popołudnia początki...
Polecamy ja i ma luba na ciepłe leniwe popołudnia i wieczory we dwoje i ze znajomymi.


środa, 13 czerwca 2007

Bieszczady

Lubię takie wyjazdy – ja ma luba, plecak i aparat. W drogę!

Plan był taki: w piątek, a mianowicie 08.06.2007 jedziemy w Bieszczady.

Nikt nie przewidywał, że wieczór wcześniej nie będzie należał do łatwych „ człowiek nie wielbłąd pić musi” ja lubię!! "PĘPKOWE TRZEBA BYŁO WYPIĆ!! Także pobudka o 6:00 w piątek była straszna. Popatrzyłem na mą lubą i powiem szczerze było blisko, a byśmy nie pojechali. Łeb mi rozsadzał – takie są skutki nadmiernego spożywania browarów :> ale nie nie ma to tamto odpowiedź na pytanie, które przez chwilę zawisło w bezruchu w powietrzu była „Tak jedziemy”! Teraz nie żałujemy tego było warto.

Gdzieś po 7:00 rano. Telefon po szofera w taksówce i w drogę na dworzec pks.

8:00 Dworzec PKS w Rzeszowie. Podjeżdża upragniony bus. Ooo nie ogór ba nawet jakiś luksus w nim panował. No no miło.

Gdzieś po godzinie 9:00 panika. Kasy nam zabraknie!! No i się zaczęło nerwowe poszukiwanie w myślach gdzie można wybrać pieniądze. I pojawił się pomysł. W Sanoku przy zakładach autosanu w drodze powrotnej. Spokój wewnętrzny.

12:25 Ustrzyki Górne. Jesteśmy dojechaliśmy! Hurra!!

Szybkie zakupy w sklepie obok przystanku- woda i cztery batony.

W drogę do góry. Kierunek Połonina Caryńska w końcu dziś trzeba wrócić do Rzeszowa.
Ale numer na polu namiotowym przez które prowadzi droga na szlak wisiał wielki napis „META”. Jakoś na nas nie zrobił wrażenia. Dopiero powoli i mozolnie gramoląc się w góre przy okazji walcząc z „wszechobecnym kacem” dotarło do nas w momencie kiedy zobaczyliśmy biegaczy podążających w przeciwnym kierunku do nas. To przecież była meta maratonu i to nie byle jakiego maratonu jak się późnij okazało tylko „biegu rzeźnika” masakra trasa Komańcza- Ustrzyki Górne . Robi wrażenie.

My z mą lubą spokojnie wgramoliliśmy się na górę by w słoneczny dzień podziwiać na trawce piękno Bieszczad. Oj one zawsze mnie zachwycają.

















Czas wracać.

Kierunek Przysłóp „KOLIBA” – Brzegi przystanek PKS

Masakra droga w dół, a tak męcząca. Pierwszy raz widziałem tyle much, Bleee.

Nie ma to tamto byliśmy szybsi. Skróciliśmy czas zejścia o około godzinkę przez co spędziliśmy nużącą godzinę na przystanku.

Było warto. Takich chwil się nie zapomina! Kocham Bieszczady.

22:00 Przyjazd do Rzeszowa.

To był fajny dzień!

Czas zmian...

Zostałem wujkiem. Kto by pomyślał J Piastować to stanowisko w tak młodym wieku - to szok! Ale niech będzie nie mogłem wybierać także nie narzekam. Bo nie mam powodu, no może jedno ale mi się nasuwa na myśl. Dlaczego? Przecież to ja jestem starszy z nas dwojga i to nie o rok, a o w sumie 3 lata. Ale niech tak będzie, kiedyś wydawało mi się, że to ja zostanę ojcem pierwszy, a nie mój brat, a tu masz ci los „życie wywinęło ładny kawał” podarowało bratu syna, a z synem żonę. Fajną ma żonę :> syna również mają ok. Spoko kolo będzie tak czuje. Nie ma co się śmiać. Zostałem wujkiem, a w lutym tego roku zostałem jeszcze świadkiem na ich ślubie. Bum!

Nie ma to tamto człowiek się starzeje, a czas nie czeka tylko ucieka. Kiedyś biliśmy się o zabawki w piaskownicy itp. Później nastał czas picia piwska, palenia petów i łażenia po górkach, a teraz nastał czas na dzieci i pieluchy J He He He do roboty nieroby trzeba zapracować na pieluchy J .

Czas zmian....

Jak Polska długa i szeroka weekendować się trzeba

I minął kolejny "długi weekend" czyli ulubiony czas wszystkich Polaków. Wszyscy raźnie nie zważając na to, że gorąco, że żar lał się z nieba wyruszyli nad wodę, las w góry by odpoczywać od zgiełku życia codziennego. O zgrozo ale nas jest! Nie wierzycie. Proponuje na początek podróż PKS'em w takim okresie. Istna walka o życie, a raczej o miejsce i nie ma, że boli wszelkie chwyty dozwolone! Jedno jest ważne "miejsce siedzące". Czy podróżując PKP jest inaczej? Zdecydowanie nie! Również wszelkie chwyty dozwolone byle tylko miejsce dla siebie zająć, bo jak nie to korytarz zostaje i stanie przez całą podróż i czatowanie, a nóż ktoś wysiądzie i zwolni miejsce. Fajne jest takie obserwowanie obserwujących siedząc sobie w przedziale. Rzekłbym wygodnie na siedzeniu ale za cholerę nie mogę, już po dwóch godzinach podróży człowiek dostaje świra i nie może znaleźć miejsca, a co dopiero po 9 godzinach, hmm wolę nie pisać :>

Przetrwałem ze swą luba ta marną przyjemność pt. "podróż środkami transportu PKP i PKS" i wole o tym nie pamiętać.




piątek, 1 czerwca 2007

Radość dziecka ...

Jestem jak małe dziecko taka radość we mnie od wczoraj zagościła, kiedy wesoło dzierżąc w dłoni dwa bilety na dziesiejszy wieczór podążałem do domku gdzie czekał na mnie mój Bąbelek.

A wiedzieć musicie iż bilety to nie zwykle lecz na impreze, która jest organizowana raz do roku i wyłania najlepszy Sound System :), a zwie się "SOUND CLASH 2007 * ". Zwycięski sound system zostaje okrzykniety przez wrzeszczący tłum i jury po serii pojedynków na czarne placki ;> mianem "champion sound" .

* Sound Clash – pojedynek sound systemów według jamajskiej recepty, na płyty lub mikrofony, zapoczątkowany w latach 70-tych

Walczyć na jamajskie bity i czarne placki będą :D

- JAM VIBEZ
- RAS BASS
- RAINBOW HI-FI
- TISZTELET



Mały papierek, który dał mi tyle wczoraj radości:



Plakaciorek zapraszający: