środa, 13 czerwca 2007

Bieszczady

Lubię takie wyjazdy – ja ma luba, plecak i aparat. W drogę!

Plan był taki: w piątek, a mianowicie 08.06.2007 jedziemy w Bieszczady.

Nikt nie przewidywał, że wieczór wcześniej nie będzie należał do łatwych „ człowiek nie wielbłąd pić musi” ja lubię!! "PĘPKOWE TRZEBA BYŁO WYPIĆ!! Także pobudka o 6:00 w piątek była straszna. Popatrzyłem na mą lubą i powiem szczerze było blisko, a byśmy nie pojechali. Łeb mi rozsadzał – takie są skutki nadmiernego spożywania browarów :> ale nie nie ma to tamto odpowiedź na pytanie, które przez chwilę zawisło w bezruchu w powietrzu była „Tak jedziemy”! Teraz nie żałujemy tego było warto.

Gdzieś po 7:00 rano. Telefon po szofera w taksówce i w drogę na dworzec pks.

8:00 Dworzec PKS w Rzeszowie. Podjeżdża upragniony bus. Ooo nie ogór ba nawet jakiś luksus w nim panował. No no miło.

Gdzieś po godzinie 9:00 panika. Kasy nam zabraknie!! No i się zaczęło nerwowe poszukiwanie w myślach gdzie można wybrać pieniądze. I pojawił się pomysł. W Sanoku przy zakładach autosanu w drodze powrotnej. Spokój wewnętrzny.

12:25 Ustrzyki Górne. Jesteśmy dojechaliśmy! Hurra!!

Szybkie zakupy w sklepie obok przystanku- woda i cztery batony.

W drogę do góry. Kierunek Połonina Caryńska w końcu dziś trzeba wrócić do Rzeszowa.
Ale numer na polu namiotowym przez które prowadzi droga na szlak wisiał wielki napis „META”. Jakoś na nas nie zrobił wrażenia. Dopiero powoli i mozolnie gramoląc się w góre przy okazji walcząc z „wszechobecnym kacem” dotarło do nas w momencie kiedy zobaczyliśmy biegaczy podążających w przeciwnym kierunku do nas. To przecież była meta maratonu i to nie byle jakiego maratonu jak się późnij okazało tylko „biegu rzeźnika” masakra trasa Komańcza- Ustrzyki Górne . Robi wrażenie.

My z mą lubą spokojnie wgramoliliśmy się na górę by w słoneczny dzień podziwiać na trawce piękno Bieszczad. Oj one zawsze mnie zachwycają.

















Czas wracać.

Kierunek Przysłóp „KOLIBA” – Brzegi przystanek PKS

Masakra droga w dół, a tak męcząca. Pierwszy raz widziałem tyle much, Bleee.

Nie ma to tamto byliśmy szybsi. Skróciliśmy czas zejścia o około godzinkę przez co spędziliśmy nużącą godzinę na przystanku.

Było warto. Takich chwil się nie zapomina! Kocham Bieszczady.

22:00 Przyjazd do Rzeszowa.

To był fajny dzień!

Brak komentarzy: